sobota, 21 sierpnia 2010

[34. gtwb] W drodze..

..czyli gdzieś między Warszawą a Pacanowem.



czwartek, 19 sierpnia 2010

Zbiornictwo


Chwila wytchnienia od spraw krzyżujących, od dziwactwa
i zbieractwa.



Wkładamy maski i gazem pędzimy na Czyste, na ul. Prądzyńskiego, aby rzucić kilka ostatnich spojrzeń na dwa imponujące zbiorniki gazu w ich oryginalnej - XIX-wiecznej postaci. Mają zostać niebawem przerobione
na zbiorniki ludzi - na lofty.
I dobrze. To zdecydowanie lepsza alternatywa, niż przerobienie ich w kupę gruzu (w obowiązujący standart konserwacji zabytków Dzielnicy Zachodniej). Niezwykłe budowle, stracą co prawda swój malowniczy charakter typu: "zagrożenie budowlane wstęp wzbroniony", no, ale coś za coś... a stołeczni foto-ekstremaliści, czy lokalne narkomany mogą sobie przecież łatwo znaleźć nowy stary industrial na przygody.

X     

Garść historii:
Warszawski Zakład Gazowy Nr 2 (na Czystem) powstał w 1888 roku.
Sprawcą byli Niemcy z  Towarzystwa Kontynentalnego w Dessau (ówcześni warszawscy monopoliści - sprawcy także gazowni nr 1 na Powiślu).
Był największą i najnowocześniejszą gazownią rozbiorowej Polski.
Po odzyskaniu niepodległości, Niemcom odebrano możliwość dalszego gazowania i gazowaliśmy się sami. Niemce wróciły w 1939 i tą pauzę odebrali sobie z nawiązką a w 6 lat później my odebraliśmy im to co oni nam
a na dokładkę przy gazowni uruchomiono mini elektrownię.


Kurek z gazem płynącym z wolskich zbiorników zakręcono ostatecznie w 1978 roku, wraz z rezygnacją produkcji gazu ziemnego (w '70 r. z węglowego).
Obecnie Pegienigi zajmują się tylko dystrybucją gazu a kurkiem bawią się daleko stąd, w kierunku przeciwnym do zachodzącego (zazwyczaj) słońca.


Lata siedemdziesiąte to również okres wielkiej czystki: wyburzano zabytkowe budynki, złomowano sprzęt i maszyny. Bohatersko powstrzymał je ówczesny warszawski konserwator i to głównie jemu zawdzięczmy, że jest w ogóle na co teraz rzucać spojrzenia.
W 1977 roku ocalałe zabytki techniki zgromadzono w budynkach d. aparatowni
i tłoczni gazu - w bardzobardzobardzobardzo fajnym muzeum gazowania.
Niestety od jakiegoś czasu Pegienigi robią straszne ceregiele, aby je zwiedzić. Teren na Kasprzaka stał się niemal supertajnym obiektem militarnym (w opinii jego właściciela, oczywiście.. ;)


Oba symbole industrialnego dziedzictwa Woli - rotundy - zostały podarowane fundacji "Warszawa walczy". Fundacja walczyła z różnymi pomysłami na ich wykorzystanie (muzeum, panorama, biura, itede), aż w końcu poległa: metalowe, teleskopowe zbiorniki wewnętrzne spylila na złom (tak ludzie mówią, ja tylko życzliwie donoszę) a ich zewnętrzne, ceglane opakowania sprzedała osobie prywatnej. Osoba zaś zamontowała ciecia z tabliczką "teren prywatny" i czekała aż zbiorniki się zawalą. Straciła cierpliwość po 15 latach czekania, bo nie przewidziała, że cegły od Kazimierza Granzowa są nieśmiertelne.
W końcu osobie zaświtała idea loftów.

Projekty są całkiem fajne. 

X     

Budowa rusza "lada chwila" od jesieni 2009 roku, więc z tym początkowym pośpiechem zbyt się spieszyć raczej nie trzeba.
Bo co nagle to po diable.

X

Czy wiesz, że...?
... że w ogóle to najlepiej po garść historii sięgnąć do Zeszytów wolskich lub specjalistycznych stron zajmujących się odpisywaniem ze źródeł, typu warszawa1939.pl lub madeinwola.waw.pl 


Ponieważ jeszcze nie nadszedła chwila na tradycyjną garść przeźroczy
to w zastępstwie można długo nie wychodzić z podziwu nad gazowymi zdjęciami niejakiego Heihachiego lub Szimiego osiemdziesiątego drugiego.



środa, 18 sierpnia 2010

Rozsądna alternatywa

W związku 
z gwałtownym spadkiem temperatury, 
dzielnica Wola proponuje
szybkie i gładkie rozwiązanie narodowego supła, 
który się zapętlał grubymi nićmi 
przez ostatnie tygodnie.


Na Odolanach
, na ulicy Ordona (tak, tak - to ten od pieśniarki Ordonówny) marnuje się bardzo solidny i niezwykłej urody krzyż. Jest cały z żelaza i bardzo solidny. Formalnie nieco archaiczny, lekko hasiorowy, lecz przy panującym obecnie relatywiźmie estetycznym i po dodaniu treści, którą klarownie symbolizuje, jest krzyżem wręcz idealnym.

Lokalizacja jest niezwykle atrakcyjna. - Odolany zarastają obecnie nowymi osiedlami, powstają nowe banki, sklepy, place gier i zabaw, burzy się stare, nikomu już niepotrzebne fabryki, wyludniają się całe ulice i tzw. obskurne rudery. Nowi odolanie będą potrzebować symbolu spajającego ich lokalną społeczność a także magnesu przyciągającego tutaj wszystkich Polaków. Czy istnieje lepszy symbol niż ten?

Przyjrzyjmy się także jego arcypolskiej historii.
Najprawdopodobniej ten właśnie krzyż przekazywał przed wojną energię elektryczną pobliskiej fabryce "Visa", Lilpopa, przędzalni "Wola" i wielu innym fabryczkom i zakładom,
w których uczestniczyły nasze pradziady...
A nie jest wykluczone, że jego historia sięga jeszcze głębiej...
- być może przekazywał prąd powstańcom listopadowym, królom elekcyjnym i wiatrakom holenderskim? kto wie...

Dodatkową atrakcją miejsca jest pobliska obecność na ul. Kasprzaka słynnych rzeźb do samodzielnego montażu, które stoją tam od lat 60tych ubiegłego stulecia i wciąż na coś czekają. Być może otwarcie krzyża na ul. Ordona również dla nich okaże się wielką szansą na podniesienie oglądalności? Tym bardziej, że zarówno krzyż, jak i niektóre rzeźby są zadziwiająco spójne formalnie.


 Był to specjalny dodatek do Lokalnego Obserwatora, którego następny numer ukaże się lada dzień i noc. 


wtorek, 17 sierpnia 2010

Ułatwiacz Flesza

Bardzo przyjemny, super prosty, cukierkowo-landrynkowy budownik sajtów we flashu Wix chciałbym zachwalić.
Dla niechętnych kodowaniu robaczków, zapuszczaniu się w mroczne, przyprószone łupieżem zaułki dla programistów, jest to przełom. Mogą błyskawicznie zmajstrować całkiem porządną, efektowną stronę
i dalej pozostawać w błogosławionej ignorancji.
Wszystko oparte jest na dowolnie modyfikowalnych templejtach (np. tak jak w blogerze) - zrobienie prostego portfolio lub galerii to betka. Dużym minusem jest brak polskich ogonków w txcie (tylko "ł" działa), ale z czasem pewnie to karygodne zaniedbanie zostanie naprawione.

Testowałem wczoraj wixa na zwierzętach i wyszedłem z testów cało, bez najmniejszego draśnięcia. Dlatego polecam z czystem sumieniem.
Do testów użyłem starych zdjęć z Odolan magicznych (i paru innych kolejowych) uzupełnionych cytatami z "Pogotowia Technicznego", pełnych napięcia i nagłych zwrotów akcji dzienników pogotowia dla wykolejonych, znalezionego onegdaj na Odolanach.

Oto Vłala!


poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Prawdziwy koniec Wielkiej Zimy

Kończy się sierpień. Najwyższy czas, aby definitywnie zakończyć
"Akcję Sopel".

Jej finał odbył się wczoraj w godzinach wieczornych, gdy w początkowej fazie rozmrażania lodówki jednym pociągnięciem spłuczki wysłałem do Wisły calutką - i to niemałą - kolekcję tegorocznych sopelków zerwnych z parapetu.


Nie była to łatwa decyzja, ale chyba lepsze to niż pozwolić im konać
w niewyobrażalnych wprost mękach w wyłączonej zamrażarce.
I proszę mnie tutaj nie oskarżać, nie obwiniać, bo zupełnie nie czuję się winny. Zrobiłem to naprawdę szybko a sople, które utknęły w muszli dobiłem strumieniem gorącej wody. Jestem pewien, że w nowym stanie skupienia będą szczęśliwsze niż u mnie - zamknięte w lodowej krypcie między mrożoną brukselką i kawałkiem wołowiny bez kości.

Jedyne czego mogę żałować to, że trzymałem je pod kluczem tak długo.
W lutym, gdy przeszmuglowałem je do zamrażarki, kolekcjonerską pasję usprawiedliwiał mocny argument, iż dzięki mnie ocaleją przed pewną zagładą z rąk szwadronów przeczesujących wtedy miasto w poszukiwaniu nielegalnych sopli.
Załatwiłem im mocne papiery, aby mogły poruszać się po zamrażarce nie budząc podejrzeń innych mrożonek. Czasami korzystałem z ich pomocy przy chłodzeniu bezalkoholowych drinków lub temperamentu Aniołka.

Zaczęło się z nimi dziać coś niedobrego gdzieś na początku maja. Zrobiły się osowiałe, niektóre z sopelków gorączkowały.
Tęskniły do słońca i odrobiny wolności.
Dobrze o tym wiedziałem (któż z nas chciałby spędzić pół roku w ciemnej, lodowatej komórce?), ale nie chciałem pozwolić im odejść. Każdy kto choć raz dał się ponieść pasji zbieracza to zrozumie, bo zdaje sobie sprawę,
że kolekcjonerstwo, oprócz jasnych ma także dość mroczne strony...

Teraz już po wszystkim. Kolekcja sopli stopniała do zera, lodówka już tak irytujaco nie buczy jak przed rozmrażaniem, ja zaś mogę się teraz całkowicie poświęcić pozostałym pasjom: kolekcjonowaniu cegieł, obserwacji gołebi
i zbieraniu aluminiowych puszek.


Jajo

Kończąc gorączkę sobotniej nocy nastąpiło przemieszczenie powrotne wzdłuż Jana Pawła i spotkanie z wielkim kamiennym jajem. Nie wiedziałem o jego istnieniu, choć to moje rodzinne strony. Jajo pojawiło się podobno w zeszłym roku przed Wielkanocą i jest pomnikiem upamiętniającym datę i godzinę śmierci Jana Pawła II, papieża Polaka.

Pomnik zaprojektował, oszlifował i rzetelnie wygładził do organicznego finału pan rzeźbiarz Marek Moderau za sumę 25 tys. złotych. Jajo przypomina swoim kształtem jajo, lecz można dopatrzyć się w jego formie również fascynacje artysty stylistyką wczesnych maków z serii gie.

Mikromonument zlokalizowany jest na trawniku pomiędzy ścieżką rowerową a Pawiakiem. To tuż obok, gdzie nie wiadomo, czy wyjechał spod arkad, niedawno prezentowany rowerzysta K. Gawronkiewicz (wraz z osobą towarzyszącą).
Pomimo swego przyjaznego dla rowerzystów - pozbawionego kątów prostych - kształtu pomnik wzbudza dość duży niepokój, szczególnie nocą. Stawia także znaki zapytania i skłania do zadumy.

W sumie dobrze, że stoi/leży po śródmiejskiej stronie eks-ulicy Marchlewskiego bo na Woli by się nie sprawdził - jest za mało praktyczny - nie ma w nim nic co dałoby się wymontować i zanieść do najbliższego skupu złomu. Z tych samych powodów nie przyjąłby się też w Poznaniu. Pomnik z nie działającym zegarem byłby dla poznaniaków bezużyteczny.




Bardzo lubiłem Karola Wojtyłę i szczerze mi go tutaj brakuje. Szczególnie teraz, gdy "Kościół nie opowiada się po żadnej ze stron konfliktu". Papież powiedziałby dwa zdania i ruch na Trakcie Królewskim byłby udrożniony w ułamku sekundy.
No, ale go już nie ma..
Za to w alei jego imienia podrzucono jajo.


pst, pst! Znalazłem w GW z 2009 artykuł, który podobnie opisuje to zjawisko. Przy czym należy zachować daleko idący dystans, bo Wyborcza podobno kłamie.
Tylko ja podobno nie kłamię, więc proszę to wziąć pod uwagę.



niedziela, 15 sierpnia 2010

Nocna krzyżówka

Parę świeżutkich migaczy z sobotniej upalnej nocy na wybiegu.



Dużą zmianą w stosunku do wizji lokalnej sprzed dwóch tygodni jest ogrodzenie ulicy prowizorycznym płotem (wkrótce pojawi się solidny mur, kopia tego ze Strefy Gazy)
i pojawienie się na deptaku po stronie krzyżochroniarzy nieprawdopodobnej wprost ilości ekstremalnie ozdobnych dziewcząt. Przechadzały się w te i nazat na kilkumetrowych nogach rozsyłając czar oczkami i ząbkami.

Niestety nie byłem w stanie tego spaparazzić, bo Aniołek użyczający mi głowy w charakterze statywu  kategorycznie odmówił współpracy.


Niewątpliwie od kiedy nastał czas krzyża, ruch turystyczny na Trakcie Królewskim osiąga maksymalne słupki. Wreszcie życie nocne stolicy przestało przypominać życie nocne w Koluszkach i zdecydowanie wkroczyło do Unii. Oprócz bezdyskusyjnych zalet komercyjnych jest nadzieja,
że odwieczny polski symbol nadziei i zmartwychwstania wywietrzy ze zlaicyzowanej Europy lewacką stęchliznę, że zarazek wiary rozniesiony przez zagranicznych turystów odmieni oblicze kontynentu i który, jako i przed wiekami, stanie się oazą szczerego, uśmiechnietego na biało człowieka!