poniedziałek, 28 grudnia 2009

Lodóweczka. Odejście wpiz'du

Do zeszłej niedzieli panował spokój. Lodóweczka sobie cichutko chłodziła pod drzewkiem. Nadeszły siarczyste mrozy. (Udało mi się je uwiecznić):




W nocy z niedzieli na poniedziałek z lodówką zaczęło dziać się coś bardzo niepokojącego. W blasku spektakularnem wydawało się, iż doszła do kresu swoich możliwości chłodzących..



Na stendbaju doczekała świtu i do południa nie dawała najmniejszych oznak mrożenia.



Dopiero później, gdy słońce zaczęło już spadać i zrobiło się nieco zimniej lodóweczka udała się na popas. Wyraźnie wyczerpała ją nocna praca i musiała zaczerpnąć chleba, który przynosi Pan Karmiący Codzień Ptaki.







Po posiłku wróciła na poprzednie stanowisko i znów pogrążyła się w letargu.
Jednak tym razem wydawało się, że nad czymś intensywnie rozmyśla...




Wieczorem zaczął wiać wiatr znad Ursusa lub z jeszcze dalej.
Nadchodziła odwilż..


Wtorek. 22 grudnia.



Myśleliśmy początkowo, że lodóweczka się gdzieś schowała, że weszła w ślepą uliczkę Bramy Nonsensu (bo Dziada w okolicy nie zanotowano). Ale ona dosłownie zapadła się pod ziemię!
A więc to nie ulica Chłodna była jej celem, lecz piekło! Lub antypody! Tam ma przecież tyle do zrobienia! Tyle zła przecież się teraz panoszy! (i bardzo złych australijskich filmów, z tą z zadartym nosem)
Pędź lodóweczko! Dobra robota!

Z drugiej strony, pustka po lodóweczce jest olbrzymia. Myśleliśmy, że zostanie z nami na Wigilię. Mieliśmy nawet dla niej kosz świątecznych wiktuałów - mandarynki, łakocie, szynka i trunki (jeśli nawet ona nie, to na pewno ktoś by skorzystał). Może kiedyś do nas powróci..




To tyle w temacie relacji z tego - jakże gorącego - okresu chłodniczego.

****

UWAGA! Żeby nie było tak smutno i samotnie, obecnie trwają pracę nad obszernym studium nt. roli urządzeń chłodniczych (jak i samego pojęcia "mrożenia") w historii kina polskiego.
Na chwilę obecną mamy już wykupiony solidny plac pod powyższe opracowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz