czwartek, 29 grudnia 2011

Dziki cennik


Powolutku, acz nieubłaganie Dablju Ef Carver zmierza w kierunku ostatniej szklanej kulki w mieście i pozostałego przy życiu gołebia.

Im bliżej finału, pojawiają się coraz bardziej śmiałe fochy i przekąsy publicz-
ności. Tym razem oddajemy mikrofon koresspondentowi Tygodnika Illus-
trowanego, który tak oto co mianowicie:


Komu się sprzykrzą cywilizowane wrażenia, ten może przeplatać je wrażeniami dzikiemi na polu Mokotowskiem, gdzie dr. Carver ze swoją trupą Indyan i cow-boys'ów daje widowiska przy słońcu naturalnem i elektrycznem.
Byłem tam z obowiązku kronikarza, i z popisów „dzikiej Ameryki" wynio-
słem mniej więcej takie uwagi: że Indyanie wynaleźli najoszczędniejszą modę ubrania, bo zużytkowują do swoich galowych tualet to wszystko, co Europejczy-
cy zwykli na śmiecie wyrzucać, więc rozmaite szmatki, gałganki, piórka, szkieł-
ka i strzępy znoszonej odzieży.
Szczególniej zajął mnie krój ich pantalonów, pozbawionych tej części, która się najwięcej wyciera, zwłaszcza w szalonej jeździe nu oklep.
Meksykańscy pasterze przekonali mnie, że nie ma takiej dzikiej bestyi, któ-
rejby ujeździć nie można, i to mi się bardzo podobało. Widziałem ich harcują-
cych na koniach, które skaczą za przeproszeniem, jak pchły, i na bawołach, które dają szczupaka, jak angielskie vollbluty.
Koniokradztwo musi być w ich ojczystych stronach prawie tak rozpowsze-
chnione, jak u nas, bo najefektowniejsze popisy Indyan i cow-boys'ów osnute są na tym temacie; rozboje po drogach i napady na poczty i dyliżanse zdarzają się widocznie bez względu na szerokość. geograficzną i różnicę cywilizacji.
Co do dra Carver'a, który wzrostem, postawą i wcieleniem męzkiej tężyzny zaszczyt przynosi aryjskiej rasie, mam wielkie podejrzenie, iż na wzór weberow-
skiego "Freischutza" utrzymuje nieczyste stosunki z Samielem i odlewa wszys-
tkie swoje kule o północy przy rozmaitych czarodziejskich praktykach. Zdaje mi się, że potrafiłby strzelać celnie z zamkniętemi oczyma, jak rozbija w biegu pięć kul wyrzuconych w powietrze; ale obawiam się, aby w czasie swoich warszaw-
skich popisów nie wystrzelał sobie dziur we własnych kieszeniach — co było do przewidzenia przy cenach tak wysoko wyśrubowanych.
Indyanie z jego trupy najmniej mają do stracenia, bo i tak chodzą po większej części nago; ale pan dyrektor gotów swój łosiowy kaftan zanieść do lombardu, jeżeli w dalszym ciągu publiczność ukazywać będzie tak samo, jak dotychczas, swoje zainteresowanie dla antypodów.
Koszta utrzymania całej trupy czerwonoskórych i „bladych twarzy" wyno-
szą około półtrzecia tysiąca franków dziennie; zdaje mi się, że najbardziej „bla-
dą twarzą" będzie sam pan dyrektor przy wyjeździe z Warszawy.



Niedługo potem, ten sam sprawozdawca relacjonuje z jeszcze bardziej energiczną pianą (lecz przy odrobinie  zdrowej, samokrytycznej melanholii).
Tak więc oto vuala!




Stej tjuna! Za chwilę i tak odjadą do Moskwy.

3 komentarze:

  1. Wtedy nie było jeszcze McDonald's ani Burger Kinga i musieli krowy, Indian i kał-boysów przywozić w całości. Dziś wychodzi taniej jako granulat mięsny.

    OdpowiedzUsuń
  2. A dobre sztuczki zamiast kał-bojs serwują nam kejpiemdżi, dżejpi M i inni. Lecz taniej nie wychodzi. Chwała dziennikarzowi za piętnowanie drenażu dewiz z kraju. Szkoda, że nikt już tego nie robi wobec wyżej tu wymienionych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mamy przecież prężnie działającą polonię, która drenuje Jankesow od środka, rownocześnie ucząc wolności, żurku i kiełbasy.

    To Emsi Donald robi też bułki z kowbojów & Indian? Pierwsze, to pewnie wieśmak, ale drugie to nie wiem. Placek ziemniaczany?

    OdpowiedzUsuń